12 listopada dniem wolnym od prac

By in
12 listopada dniem wolnym od prac

12 listopada wolne od pracy. Taka jest decyzja Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, ale polscy przedsiębiorcy już popłakują, że ten jeden dzień doprowadzi do wielkich strat i rozwali grafiki. Do tego przecież mamy tyle wolnego, wszak łaskawie pozwolono nam nie pracować w weekendy!

Niedawno Sejm uchwalił właśnie, że 12 listopada nie idziemy do pracy. Stulecie niepodległości musi być obchodzone hucznie, dlatego nasi rządzący uznali chyba, że przynajmniej część z nas musi mieć „kacowe”. Ale jest to też chyba ukłon w stronę ludzi, którzy w niedzielę pojadą do Warszawy na obchody tego święta (ci od tęczowej inicjatywy na Marszu Niepodległości 2018 będą mogli dłużej poleżeć w szpitalu). Gdyby mieli wyczerpani wracać następnego dnia do pracy, na pewno byliby średnio produktywni. A tak mogą zaplanować jeszcze zwiedzanie stolicy albo przynajmniej wrócić do domu w spokoju. Oczywiście, taka okazja zdarza się tylko raz na sto lat, w przyszłym roku wszystko już będzie po staremu.

Moja mama wzdycha coś cicho o tym, że przepadną jej dwie godziny nadliczbowe. Ale w zasadzie się cieszy: dłuższy weekend. Jej entuzjazmu nie podzielają pracodawcy w wielu firmach. Ani eksperci.

Żarty jednak na bok: niektórzy wprost mówią o tym, że 12 listopada jako dzień wolny to kiepski pomysł.

12 listopada wolne

Z pewnym wzruszeniem przeczytałam opinie ekspertów wypowiadających się dla portalu money.pl. Otóż, wystawcie sobie, jesteśmy krajem na dorobku, ale z ambicjami. Mamy aż 150 wolnych dni w roku, bo są weekendy i Święta. Jakby ich nie było, pewnie bylibyśmy bogatsi, piękniejsi
i zażywalibyśmy cudów gospodarczych. Jak Japonia, w której istnieje pojęcie karoshi, śmierci z przepracowania. Wszakże kolację wigilijną można zjeść po pracy (nawet nie trzeba jej przygotowywać, wszystko można kupić, od razu lokale gastronomiczne sobie popracują więcej). Śniadanie wielkanocne można wsunąć na obiad. Albo o piątej rano. I też kupić. Taki skandal, 150 dni wolnych. I jeszcze ten jeden!

Z kolei Konfederacja Lewiatan mówi o setkach milionów złotych, które straci polska gospodarka przez ten szczególny dzień. A zdaniem Kazimierza Marcinkiewicza, byłego premiera, jest to pomysł dobry, tylko można byłoby go ogłosić nieco wcześniej, żeby firmy się przygotowały. I o ile z tym drugim się zgodzę, to z tym pierwszym – ani trochę. Co prawda branża produkcyjna ma swoje grafiki, plany zamówień, będzie musiała ten czas lekko nadgonić, ale u licha, jeden poniedziałek jeszcze nikogo nie wypchnął z rynku. Chyba że przez decyzję rządu zobaczymy krach na giełdzie.

Poniedziałek niehandlowy?

Odnoszę wrażenie, że sklepy w tym czasie też będą musiały zostać otworzone przez właścicieli. Znowu dyskonty będą ronić łzy, a mali przedsiębiorcy zacierać ręce i szykować produkty na ladę. O ile nie jestem zwolenniczką zmuszania ludzi do tego, by nie musieli w danym dniu pracować, o tyle raz na sto lat chyba można sobie na to pozwolić bez jakiejś straszliwej szkody dla państwa. Oczywiście jest to decyzja mocno populistyczna, nastawiona na zdobywanie elektoratu i wprowadzona raptem… aczkolwiek nadal nikogo nie zabije. Zostały prawie cztery tygodnie, przeżyjemy to jakoś.

źródło: www.bezprawnik.pl, tekst: Emilia Wyciślak